Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi Jaszek z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 11351.14 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.39 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcej o mnie.

baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy Jaszek.bikestats.pl
Widget Pogodowy
ScreenSaver Forecast by yr.no

Niedzielny spontan: Leśno, Most Meyera i Wodozbiór

Niedziela, 18 listopada 2012 | Komentarze 8

Przebyte 33.40 km, w czasie 02:05 h, średnio 16.03 km/h, maksymalnie 40.60 km/h, przy temp. 4.0 ºC

Szczecin - Głębokie - Pilchowo - Leśno - Leśno Górne - Most Wilhelma Meyer'a - Dąb Bogusława - Podbórz - Wodozbiór - Warszewo - Szczecin

         W sobotę umówiliśmy na na wspólną wycieczkę w nieokreślonym kierunku. Pogoda za oknem w niedzielny poranek nie zachęcała jednak do wyjazdu. Do porządku przywołał mnie sms'em Krzysiek. Dzień bez roweru to dzień stracony! Po drobnych korektach miejsca i czasu zbiórki spotkaliśmy się o 11:30 na Głębokim. Kierunek wycieczki podrzucił Misiacz - Leśno. Odbywało się tam spotkanie klubów turystycznych - szczegóły w relacji Misiacza.



Czekając na Pawła przyjrzeliśmy się z bliska infomatowi. Niestety nie wykazywał funkcji życiowych. W sieci znalazłem tylko informację, że będzie to infomat z mapą turystyczną Szczecińskiego Obszaru Metropolitalnego.



Na nowej bramie natknęliśmy się na tajemniczego kota z tęczowym wydechem. Ktokolwiek jest w posiadaniu informacji na ten temat proszony jest o podzielenie się nimi.



Do Leśna dotarliśmy leśną drogą z Pilchowa. Spotkanie klubów turystycznych w okolic odbywało się na polanie Wojskowego Koła Łowieckiego "Słonka". Zastanawialiśmy się co oznacza "W" w nazwie koła łowieckiego, ale nikt nie wpadł na to, że jest ono Wojskowe.



Ludziska się wesoło bawili,



Misiacz piekł kiełbaski,



A ja podziwiałem dzieło rąk szczecińskiego konstruktora



Po zaspokojeniu głodu Paweł zajął się pozyskiwaniem materiału na bloga



Z Leśna Beata z Pawłem pojechali do Szczecina, a ja z Januszem, Krzyśkiem i Markiem postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda Most Meyera po renowacji. Najkrótsza trasa wiodła przez wysypisko śmieci w Sierakowie. Nie wiem kto i kiedy wpadł na pomysł umieszczenia wysypiska w środku Puszczy Wkrzańskiej, ale udało mu się skutecznie zeszpecić to miejsce.



Leśnymi błotnymi ścieżkami, prowadzeni przez Montera



Dotarliśmy do Mostu Wilchelma Meyera (niem. Wilhelm Meyer Brücke) W rzeczywistości most to wał ziemi nad strumykiem Leśna. Nazwę "Most Wilhelma Meyera" miejsce to otrzymało 9 października 1927 roku. Ówczesne bractwa rowerowe uczciły w ten sposób głównego architekta Szczecina, twórcę Wałów Chrobrego, Cmentarza Centralnego i wielu budynków użyteczności publicznej oraz założyciela pierwszego w Szczecinie zrzeszenia, którego celem było tworzenie i naprawa ścieżek rowerowych.





Na wysokości pętli autobusu nr 87 (Podburzańska / Miodowa) pojechaliśmy Trasą Widokową "Do Wodozbioru". Trasa jest doskonale oznakowana. Od pętli do wieży widokowej jest około 1,7 km.





Z wieży można podziwiać okolicę. Niestety dzisiaj przejrzystość powietrza była nie za wielka.



W najbardziej podmokłym miescu trasy znalazła się trzydziestometrowa kładka



Powrót do domu nowymi DDR'ami, wzdłuż Księcia Warcisława, Przyjaciół Żołnierza, Wszystkich Świętych i Arkońskiej, w sumie 3 km drogi. I bardzo fajnie. Jest tylko jeden element, który nie przypadł nam do gustu: każde skrzyżowanie piesi i rowerzyści muszą pokonywać w dwóch cyklach.



Pomimo podwyższonej wilgotności powietrza bardzo fajnie spędzona niedziela w fajnym towarzystwie i w nowych miejscach.

PS. Podczas robienia wpisu BS umarł i ponad godzinne pisanie odpłynęło w otchłań.


Udział wzięli:

Kategoria Wycieczka


Szlak Rowerowy Wzgórze Gruszka - Trochę szybciej i bez skrótów

Środa, 14 listopada 2012 | Komentarze 10

Przebyte 42.74 km, w czasie 01:58 h, średnio 21.73 km/h, maksymalnie 66.30 km/h, przy temp. 7.0 ºC

Hoczew - Łączki - Huzele - Wzgórze Gruszka 583 m n.p.m. - Tarnawa Górna - Łukowe - Średnie Wielkie - Kalnica - Kiełczawa - Mchawa - Nowosiółki - Hoczew

         Szukając inspiracji na wycieczkę w Bieszczadach trafiłem na stronę www.bieszczady-online.pl. Ponieważ rezyduje w Hoczwi (tak się odmienia Hoczew) podpasowała mi trasa nr 5A - Szlak Rowerowy "Wzgórze Gruszka". Tak jak podaje opis wycieczki na wspomnianej stronie najtrudniejszym elementem jest stromy czterokilometrowy podjazd z Huzeli na Wzgórze Gruszka. Widać to doskonale na przekroju pionowym na mapce poniżej.



Most na Sanie w Lesku





Zaczynam wspinaczkę na Gruszkę



I po chwili muszę zrobić przerwę na zmianę odzienia. Ponieważ miało być dzisiaj zdecydowanie chłodniej założyłem cieplejsza kurtkę. Ale to co sprawdza się na naszych nizinach tutaj nie zdaje egzaminu. Tak na marginesie, słonce jest bardzo nisko i ciężko się robi zdjęcia bez własnego cienia.



I kolejny raz oszukuje, że chcę zrobić zdjęcie. Tak naprawdę szukam powodu do odpoczynku i złapania tchu.



Wydawało mi się, ze dojeżdżam do szczytu wzniesienia i nagle za zakrętem pojawił się taki znak. Nie wróżył on nic dobrego. Został jeszcze najbardziej stromy kawałek podjazdu.



Docieram w końcu na szczyt



I widoki na masyw Chryszczatej oraz zachodnie krańce Bieszczadów wynagradzają wylany pot, za chwilę pomknę z zawrotną prędkością w dół. Pewnie dało by się szybciej, ale strach nie pozwala i trzymam ręce na hamulcach.









Ponieważ widoki są w kierunku południowo-zachodmim, to zdjęcia robię pod słońce.



Docieram do mostu w Tarnawie Górnej, dalej droga biegnie doliną Kalniczki, cały czas się wznosząc, ale jazda nie sprawia większych problemów.



Łukowe, dawna cerkiew greckokatolicka św. Dymitra z 1828, Obecnie użytkowana jako kościół parafialny pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski.



Korzystając z nisko operującego słońca robię sobie Autoportret z Kochanką ;-)



To chyba kiedyś był punkt skupu mleka



Z Kalnicy rozpoczyna się stromy i kręty dwukilometrowy podjazd, to ten drugi pik na przekroju pionowym trasy.



I znowu nagroda za trud na podjeździe - piękne widoki. Do Mchawy już cały czas z górki. Osiągam Vmax 66,3 km/h





Mchawa



Robię fotkę niczym nie wyróżniającej się Kapliczki



I potoku Mchawka



I dopiero po zapoznaniu się z tablicą informacyjną postanawiam przyjrzeć się Kapliczce bliżej, szczegółowy opis na portalu www.twojebieszczady.pl







Do mety pomykam z górki i z wiatrem, robię tylko przerwę na uwiecznienie "progów skalnych na Hoczewce" oznaczonych na mapie jako pomnik przyrody.





Po zakończeniu wycieczki mocno się zdziwiłem analizując licznik. Wyszła niezła średnia. Nie spodziewałem się tego mając na uwadze podjazdy z prędkością 6 km/h ale widać zjazdy 60 km/h podniosły wartość.

Szczerze mówiąc miałem ochotę zrobić skrócik z Średnie Wielkie do Cisowca, ale jak zobaczyłem błotnisty początek szlaku i odniosłem to do poprzedniej wycieczki Szlakiem Dwunastu Strumieni to dałem sobie spokój, bo nie nie miałem ochoty znowu jechać na myjnie.

Wszystkie zdjęcia w wycieczki

A na deser ciekawostka z Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, gdzie byłem w ubiegłym tygodniu



Napis na tabliczce:

Latarnie komunikacyjne:
1. parowozowe
2. rowerowe - naftowe (Polska, Niemcy) koniec XIX w.; karbidowa (Niemcy) I poł. XX w.
3. sygnalizacyjne


Udział wzięli:

Kategoria Bieszczady, Wycieczka


Skrótem nad Solinę - Szlak Dwunastu Strumieni

Niedziela, 11 listopada 2012 | Komentarze 5

Przebyte 45.00 km, w czasie 02:56 h, średnio 15.34 km/h, maksymalnie 48.80 km/h, przy temp. 10.0 ºC

Hoczew - Bachlawa - Średnia Wieś - Berezka - Myczków - Kaliszcze - Rapiska - Szlak Dwunastu Strumieni - Zabrodzie - Solina - Jawor - Bóbrka - Myczkowce - Podkamionka - Uherce Tunel - Lesko - Huzele - Łączki - Hoczew

         Po wczorajszej 90 kilometrowej wycieczce postanowiłem dzisiaj zrobić jakiś mniejszy dystans. Wybór padł na Solinę. Pogoda jak na tę porę roku wręcz idealna, słoneczko i temperatura dobijająca do 10 stopni. Żeby nie poruszać się tylko asfaltami przestudiowałem dokładnie mapę i znalazłem czerwony szlak rowerowy z Myczkowa do Soliny biegnący równolegle z drogą DW895. W Myczkowie przy kościele zapoznałem sie z tablicą prezentującą gminne szlaki turystyczne. Tutaj czerwony szlak rowerowy z mapy oznaczony był jako pieszy i nosił nazwę: Szlak Dwunastu Strumieni. Gdzieś z tyłu głowy zabrzęczał dzwonek ostrzegawczy, ale jako wychowanek Mistrza Skrótów Montera powiedziałem sobie: a co mi tam, jadę ;-)



W Średniej Wsi znajduje się najstarszy drewniany kościół w Bieszczadach p.w. Wniebowzięcia Matki Bożej, zbudowany w II połowie XVI wieku jako kaplica dworska Balów. Co ciekawe wieżę, która doskonale komponuje się z sylwetką kościoła, dobudowano dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku.



Widok do tyłu na Średnią Wieś



W Myczkowie Szlak Dwunastu Strumieni zaczyna się całkiem ładnym asfaltowym dywanikiem







Przy ostatniej posesji asfalt zamienia się w znośną gruntówkę



I nagle przekonuje się na własne oczy skąd szlak wziął swoją nazwę ;-)



Droga robi się coraz węższa i bardziej błotnista



I nagle znika! Całe szczęście, że szlak jest doskonale oznakowany i po chwili odnajduję w gęstwinie gałęzi trop



Po pokonaniu zjazdu do wąwozu, stracie opaski odblaskowej (chyba tutaj, bo odkryłem to znacznie później), nadzianiu się na krzaczory...



...rozpoczynam bliższe spotkania ze strumieniem



i jeszcze jeden



i jeszcze raz



Przestaje liczyć i skupiam się na przekraczaniu wody w miarę bezpieczne i sucho, raz przejeżdżając a raz przechodząc po kamieniach















Nagle na drodze pojawiła się znajoma zapora, miałem nadzieję, że będzie lepsza nawierzchnia, ale dopiero po dojechaniu do Zabrodzia pokazał się asfalcik





W Solinie natrafiłem na taki obiekt, i nie bardzo wiem, do czego on służy. W dalszej drodze było tego jeszcze kilka sztuk w rożnych miejscach. Misiacz, wiesz coś na ten temat?



W świąteczną niedzielę 11 Listopada wszystkie kramiki w Solinie czekają na klientów



Mnie przyciągnął zapachem serwowany na ciepło górski owczy ser, podawany z żurawiną. Ciekawy artykuł na temat serów na portalu twojebieszczady.pl



Robię popasik na zaporze rozkoszując się smakiem sera, strzelam kilka fotek i lecę dalej, bo o godzinie szesnastej robi się już ciemno













Pozostałości po bunkrach Linii Mołotowa w Bóbrce



Jadąc wzdłuż Jeziora Myczkowskiego







docieram do zapory w Myczkowcach







Na mojej drodze pojawia się całkiem znośnej jakości bruk



Na górze wzniesienia znajduje się platforma widokowa, z której można podziwiać wspaniałą panoramę Sanu



Cały czas jadąc brukiem docieram do skrótu w kierunku Leska. Jest to znakowany szlak międzynarodowy R-63 omijający Uherce Mineralne i kawałek drogi DW895 (Mała Pętla Bieszczadzka)







Czyżby Bobry?







Po dotarciu do Leska poszukałem myjni, żeby zafundować mojemu Kellysowi kąpiel po spotkaniu ze Szlakiem Dwunastu Strumieni. Ja sam nie wyglądałem dużo lepiej, na szczęście założyłem ochraniacze na buty, dzięki czemu obuwie było w miarę suche, a ochraniacze bardzo łatwo wyprać i szybko wysuszyć.



Coraz bardziej podoba mi się w Bieszczadach, chyba trzeba będzie zrealizować odkładany od dawna plan wypadu w te rejony na wakacje.

Wszystkie zdjęcia z wycieczki


Udział wzięli:

Kategoria Bieszczady, Wycieczka


Bieszczadzkie Sine Wiry - Moje pierwsze góry rowerowo

Sobota, 10 listopada 2012 | Komentarze 17

Przebyte 90.15 km, w czasie 04:55 h, średnio 18.34 km/h, maksymalnie 66.30 km/h, przy temp. 8.0 ºC

Hoczew - Nowosiółki - Mchawa - Baligród - Bystre - Łubne - Jabłonki - Habłowce - Cisna - Dołżyca - Przysłup - Kalnica - Sine Wiry - Polanki - Terka - Bukowiec - Wołkowyja - Polańczyk - Myczków - Berezka - Średnia Wieś - Bachlawa - Hoczew

Obowiązki służbowe sprawiły, że znalazłem się na drugim końcu Polski, w Bieszczadach. Ponieważ powrót do Szczecina na weekend, gdy trzeba być na miejscu pracy w poniedziałek rano nie bardzo ma sens, postanowiłem zabrać z sobą rower i pokręcić trochę korbą po górach. Szukając hotelu doszedł mi jeszcze jeden parametr do sprawdzenia - możliwość przechowania roweru. Ponieważ w tym tygodniu operuje w okolicy Sanoka i Leska wybór padł na Hotel Salamandra w miejscowości Hoczew. Po wycieczce okazało się, że ważny jest jeszcze jeden parametr: możliwość umycia roweru. Niestety takiej możliwości nie było i musiałem użyć butelki z wodą. I żeby nie było ;-) nie mam obsesji na punkcie estetyki roweru, ale po przebyciu kilku skrótów po błocie rower słabo nadawał się do jazdy.

Planując wycieczkę kupiłem mapę Bieszczadów, poczytałem trochę przewodniki i chciałem znaleźć jakieś lokalne forum RS, niestety bezskutecznie. Tak tak, wiem: Najczęstsze kłamstwo w Internecie? - Szukałem, ale nie znalazłem. Nie wiem o co chodzi, ale podczas 90 kilometrowej wycieczki spotkałem tylko dwóch kolarzy, których bardzo serdecznie mnie pozdrowili, czyżby spotkania na trasie były tutaj takie rzadkie?

Coś mi się pokrzaczkowało przy planowaniu trasy. Albo ja się pomyliłem, albo googlowa mapa mnie oszukała. Miało być 66 km i jedno duże przewyższenie przed Cisną. Wyszło 90 km i cała masa podjazdów. Sam nie wiem jak dałem radę, czasem na podjazdach miałem 5 km/h. Za to z górki mam nowy rekord Vmax = 66 km/h. Całkowicie inaczej się tutaj jeździ. Uroczyście oświadczam, że nie będę już marudził przy podjeździe z Będargowa do Warnika ;-)



Baza wypadowa - Hotel Salamandra



Piękne widoki zaczynają się zaraz po ruszeniu



W Baligrodzie zamiast Kościoła robię fotki czołgu





Co chwilę jadę wzdłuż lub przecinam rzeczki i strumienie



Mimo, że w Szczecinie nie ma już od dawna ulicy Świerczewskiego, to w Jabłonkach pomnik stoi nieruszony, tak jak go pamiętam z pierwszych wypadów w Bieszczady sprzed prawie 30 lat. Na tablicy jest za to wzmianka o kontrowersyjności postaci Generała.



Domki w widokiem na pomnik



No i się zaczęło. Podobne znaki zobaczę dzisiaj jeszcze wiele razy



Pnąc się mozolnie do góry doszły mnie z lasu powyżej jakieś dźwięki. Na początku myślałem, że to spadające gałęzie. Ale coś za dużo tych odgłosów. Okazało się, że to stado jeleni. Niestety brak szybkiego aparatu z zoomem i refleksu nie pozwoliły zrobić fajnych zdjęć. Ale co widziałem to moje ;-)



Stado szybko przebiegło w poprzek drogi jakieś 30 metrów przede mną i tylko jeden jelonek przydzwonił kopytami w barierę energochłonna przy drodze, moment i nie było śladu po stadzie. Dla osób ze słabszym wzrokiem: jelonek jest po prawej stronie tablicy



A to od dzisiaj mój ulubiony znak



Z tego co pamiętam, 25 lat temu chodziliśmy na piwo do Cisnej, i była tylko jedna knajpa. Dzisiaj jest ich mnóstwo, choć o tej porze roku wiele jest zamkniętych.



Góry robią się coraz wyższe i widoczki coraz piękniejsze









Jedna rzecz się nie zmieniła w Bieszczadach. Ciągłe wycina się tu dużo drzew.







W Komańczy odbiłem w lewo w kierunku Rezerwatu Siwe Wiry. Ponieważ oznakowanie było słabe, zagadnąłem tubylca. Powiedział, żebym tylko nie skręcał na mostki. I dobrze, że zapytałem, bo dwa razy lepsza droga skręcała w prawo na mostki, a oznakowania nie było.



Za to fajnie oznakowane i opisane były wioski, po których nie ma już śladu















Nagle stało się coś niesamowitego. Nie wiem czy sprawił to widok gór, czy szum Wetlinki wzdłuż której podążałem, czy może zapach ścinanych przez pilarzy drzew, ale poziom endorfiny podniósł mi się tak niesamowicie, że zacząłem krzyczeć ze szczęścia. Dawno nie czułem takiej euforii.



Na szczęście mam kask ;-). Co prawda był znak, że droga jest w budowie i zakaz wjazdu, ale za bardzo się nie przejąłem. A co? Miałem zawrócić?















Łatwo nie było. Błoto i kamienie wielkości jabłek. Maszyny i robotnicy. Ale widoki wszystko zrekompensowały. Dotarłem do asfaltu. Teraz tylko walka z podjazdami.















Myślałem, że jak dotrę do Jeziora Solińskiego, to zrobi się płasko. Myliłem się.



W Wołkowyi byłem parę razy w latach osiemdziesiątych. Nic nie poznałem. W sklepie uzupełniłem zapas wody, wsypałem magiczny proszek, zdobiłem fotkę uwalonego roweru i ruszyłem w drogę. Oczywiście pod górkę.





Czy ten Kościółek był taki wyjątkowy żeby stanąć i zrobić zdjęcie? Nie, po prostu szukam pretekstu, aby przestać pedałować pod górkę i zrobić chociaż chwilkę przerwy.



Widok na Jezioro Solińskie. Jeszcze tylko parę kilometrów i będę w domu, tzn. w hotelu.



Niby kilometrów nie dużo a jednak wycieczka była wyczerpująca. Trochę się odzwyczaiłem od samotnych wypadów. U nas w Szczecinie to niespotykane ;-) Ale jestem zadowolony. Super wypad.

Wszystkie zdjęcia w wycieczki


Udział wzięli:

Kategoria Wycieczka, Bieszczady


Jesienne przełaje z Grambow do Grzepnicy

Niedziela, 21 października 2012 | Komentarze 4

Przebyte 59.50 km, w czasie 03:30 h, średnio 17.00 km/h, maksymalnie 36.50 km/h, przy temp. 17.0 ºC

Szczecin - Przylep - Stobno - Bobolin - Schwennenz - Grambow - Ramin - Schmagerow - Plöwen - Blankensee - Łęgi - Płochocin - Grzepnica - Sławoszewo - Bartoszewo - Głębokie - Szczecin

Nadrabiam wpisy. Ten sprzed miesiąca. Taki jesienny spontaniczny wypadzik zorganizowany na szybko z Anią, Markiem i Kamilem. Na początek kierunek Grambow, zobaczyć, czy knajpka w środku wioski w dalszym ciągu funkcjonuje, a potem zobaczymy co dalej. Słoneczko przygrzewało na początku wycieczki, w okolicach granicy pojawiła się lekka mgiełka, ale chwilę później siedzieliśmy i wygrzewaliśmy się w jesiennych promieniach w Grambow.



Na starcie świeciło słoneczko, a na drzewach było jeszcze mnóstwo liści.



W okolicy Bobolina lekka mgiełka próbowała nam przysłonić piękne jesienne widoki, na szczęście mało skutecznie.











Na nasze szczęście Gaststätte "Zum Dorfteich" czyli Restauracja "Nad Wiejskim Stawem" była czynna



I mogliśmy rozkoszować się małym jasnym na świeżym powietrzu,



A Ania spróbowała swoich sił w sztuce kelnerskiej, donosząc nam Wursta z frytkami ;-)



Niestety dzień coraz krótszy, i za bardzo nie można sobie pozwolić na długie popasy. Do Ramin dojechaliśmy Landowym asfalcikiem.





Już parę razy byłem w tym miejscu i widziałem ten drogowskaz, ale dopiero teraz dostrzegłem napis Урал-центр



Za Schmagerow, w miejscu gdzie często pasą się owieczki, a kiedyś stał żółty rower, skręciliśmy w lewo, żeby skrótami przez pola dostać się do Plöwen.











Do asfaltu dojechaliśmy w miejscu, gdzie skręca się do Plöwen jadąc z Löcknitz. Nas przywitały piękne słoneczniki, natomiast nasz krajan miał pecha, akurat w tym miejscu przyczaiła się niemiecka Polizei z radarem.



W kierunku Blankensee udaliśmy się na przełaj przez las. W pewnym momencie miałem wrażenie, że teleportowałem się do Szwecji, jakoś wygląd tego domu musiał to sprawić.









Po przekroczeniu granicy pojechaliśmy w lewo do nowej ścieżki rowerowej



Żeby za chwilę, znowu skręcając w lewo, opuścić ją i udać się na przełaj polami w kierunku Grzepnicy, mijając stadniny koni



Po popasie w Uroczysku w Bartoszewie, doskonale znaną i obfotografowaną trasą czerwonym szlakiem przez las udaliśmy się w stronę Głębokiego.



Na koniec jeszcze tylko policzyłem ile liści spadło podczas naszej wycieczki, i udałem się do domciu ;-)



Udział wzięli:

Kategoria Wycieczka


Na fiszbułę do Altwarp

Sobota, 20 października 2012 | Komentarze 7

Przebyte 126.00 km, w czasie 06:16 h, średnio 20.11 km/h, maksymalnie 44.60 km/h, przy temp. 18.0 ºC

Szczecin - Bezrzecze - Wołczkowo - Buk - Stolec - Dobieszczyn - Hintersee - Ludwigshof - Rieth - Warsin - Altwarp - Altwarp Siedlung - Warsin - Rieth - Ludwigshof - Hintersee - Glashütte - Grünhof - Pampow - Blankensee - Buk - Dobra - Wołczkowo - Bezrzecze - Szczecin

W czwartek Misiacz zadał pytanie, czy mam jakieś plany na sobotę. Ponieważ nie bardzo pasowała mi wycieczka pociągiem, a takie były propozycje na RS na nadchodzącą sobotę, to z chęcią przyjąłem propozycję wspólnego wyjazdu na fiszbułę do Altwarp. Jako wielbiciel śledzika, fiszbuły nigdy nie odmawiam, a ta w Altwarp bardzo mi odpowiada. Po namowie Paweł wrzucił informację o wycieczce na RS i na wycieczkę pojechaliśmy w większym składzie. Ponieważ odcinek drogi z Tanowa do Dobieszczyna nie jest lubiany przeze mnie i jeszcze kilku znanych mi rowerzystów, trasa została wytyczona tak, żeby ten kawałek ominąć mniejszym lub większym łukiem. Paweł swoją relację wrzucił już dawno, ja mam z tym coraz większe problemy, bo zaległości się nawarstwiają, a jak się nie zrobi tego na bieżąco, to potem pamięć zawodzi. Dorzucę więc trochę zdjęć z mojej perspektywy.



Na drzewach jeszcze mnóstwo liści, gdy piszę relację po dwóch tygodniach jest już łyso



Zbiórka na jeziorku połowy składu wycieczki, ponieważ zdjęć grupowych stąd jest mnóstwo, to dzisiaj tylko flora



W drodze do Dobrej, gdzie czekała na nas reszta ekipy, poprowadziłem grupę jak to ujął Paweł chaszczami i skrótami, czego skutkiem był szlif Misiacza na asfalcie. Niestety podniósł się z niego tak szybko, że nie zdążyłem zrobić reporterskiego zdjęcia. Szybko sprawdził, czy nic się nie stało (z rowerem oczywiście) i ruszyliśmy. Dopiero w Dobrej opatrzył rany (roweru) bo ucierpiała owijka na kierownicy.



W drodze do Stolca starałem się podziwiać piękno jesieni, żeby nie rozpraszać się dziurami w asfalcie



W Stolcu Paweł postanowił jednak sprawdzić, czy w wypadku oprócz roweru nie ucierpiał on sam, i w ruch poszła apteczka



Po obfoceniu łódek i uzupełnieniu kalorii nad brzegiem Jeziora Stolsko ruszyliśmy w kierunku Hintersee











Ten moment wycieczki znam tylko z opowieści i relacji Siwobrodego, a odszedłem dosłownie na momencik ;-)



Niemcy to jednak dziwny kraj. Nie dość, że można napić się piwa i legalnie jechać rowerem, to jeszcze można spotkać psa za kierownicą. Fakt, ze nie jechał zbyt szybko, ale i tak się zdziwiłem...



Po dotarciu do Rieth moją uwagę przykuła zabytkowa pompa, niestety mój nie zabytkowy aparat fotograficzny napędzany Symbianem postanowił się zrestartować. co spowodowało utratę śladu trasy i wystawiło na próbę cierpliwość reszty grupy czekającej niecierpliwie na start w kierunku Altwarp



Po ustaleniu kierunku



Wreszcie osiągamy cel podróży, fiszbuła jak zwykle w tym miejscu wyśmienita





Czas na jakieś grupowe zdjęcia



Wpadł mi do głowy pomysł całkiem nowy, i jest to tylko jedno zdjęcie



A tak wygląda to od drugiej strony ;-)



W drodze powrotnej zaliczyliśmy popas w Imbisie przed Rieth, gdzie Izotonik z Kurczakiem nadal można nabyć za jedyne 1€



Bronik z kielnią w dłoni, od razu widać, że budowlanka mu nie obca ;-)





Jak się okazało, Baśka gumowym zwierzakom też nie odpuszcza. Zwierzak to zwierzak, trzeba go pomolestować



Jedni używają rower do turystyki, inni bardziej praktycznie



Popasów nam nie brakowało



Tu zatrzymałem się na chwilę, już nie pamiętam w jakim celu, i za chwile wszyscy stali, popas murowany ;-)



Dalej juz było za ciemno na fotki. Dobranoc.


Udział wzięli:

Kategoria Wycieczka


Po izotoniki do Löcknitz

Sobota, 13 października 2012 | Komentarze 9

Przebyte 63.30 km, w czasie 03:49 h, średnio 16.59 km/h, maksymalnie 45.20 km/h, przy temp. 12.0 ºC

Szczecin - Przylep - Stobno - Bobolin - Schwennenz - Grambow - Ramin - Löcknitz - Plowen - Linken - Schwennenz - Bobolin - Stobno - Przylep - Szczecin

Dostałem "cynk" o wypadzie po izotoniki do Löcknitz. Jako, że lodówka była pusta postanowiłem skorzystać z okazji zakupów u naszych zachodnich sąsiadów. Zbiórka o słusznej porze w moim ulubionym miejscu, przy Jeziorku Słonecznym. Po zejściu do garażu okazało się, że mam kichę w przednim kole. Dzięki temu, że małżonka miała na sobotę inne plany niż wycieczka rowerowa, dokonałem naprawy poprzez wymianę na koło z jej roweru i nie byłem zmuszony tracić czasu na naprawę dętki. Wycieczkę doskonale przedstawił już Misiacz w swojej relacji Do Loecknitz w 9 do 10 osób po "izotoniki" ;), więc dodam tylko parę zdjęć.



Na miejscu zbiórki pojawiło się sporo wielbicieli izotoników



Do celu udaliśmy się przez przejście Bobolin - Schwennenz, i dalej dobrze znanymi szlakami











Być może niektórzy nie będą w stanie w to uwierzyć, ale Niemcy rozwiązali znany u nas od wojny problem skupu butelek. Czy to szklane czy plastikowe opakowania wrzuca się do maszyny, i po chwili z kwitkiem można udać się do kasy. Na zdjęciu Krzysiek [Monter] uważnie studiuje instrukcję obsługi urządzenia, żeby nie uszkodzić maszyny, która być może za 30-40 lat służyć będzie naszym dzieciom i wnukom u nas w kraju ;-)



Zadanie na sobotę wykonane. Izotoniki zakupione. Radość na samą myśl o degustacji



Do tej pory myślałem, ze Misiacze są napędzane miodzikiem. Okazuje się, że nie. Wielką frajdę sprawia im żółty ser z duża zawartoscią sera żółtego w składzie. (Nie do nabycia na terenie PL)



Po popasie nad Jeziorkiem w Löcknitz, gdzie miejsce wyglądało jak na nadmorskich wydmach ruszyliśmy w drogę powrotna przez Plowen



Paweł już pisał o osach...



...więc ja dam zbliżenie...



i o alei brzozowej pisał...



a jak zdjęcia robił, to my czekaliśmy na ławeczce w Bismark, i Ernir miał szansę przymierzyć się do Ani szosóweczki



Bardzo fajny wypadzik, pogoda była idealna, a ponieważ za chwilę pozostaną tylko puste opakowania po izotonikach, to wycieczkę trzeba będzie powtórzyć, i tak w kółko Macieju ;-)


Udział wzięli:

Kategoria Wycieczka


Nocny wypad do Zalesia

Sobota, 6 października 2012 | Komentarze 4

Przebyte 46.20 km, w czasie 02:40 h, średnio 17.33 km/h, maksymalnie 35.70 km/h, przy temp. 6.0 ºC

Szczecin - Głębokie - Pilchowo - Tanowo - Zalesie - Tanowo - Pilchowo - Głębokie - Szczecin

Podczas wypadu do Tczewa na Maraton Żuławy Wkoło Małgosia wspomniała coś o chęci nocnego wypadu na ognisko w okolicach Szczecina. Nie wiem w jaki sposób sygnał ten odebrał Tomek, ale na forum RS pojawił się wpis o nocnej wycieczce na Świdwie. Miejsce docelowe krystalizowało się w ciągu tygodnia i w końcu stanęło na leśniczówce w Zalesiu. I był to strzał w dziesiątkę. Tunia wykorzystując urok osobisty sprawiła, że przyjechaliśmy na gotowe. Było miejsce na ognisko, drewno, ławeczki, kijki do kiełbasek i nawet oświetlenie wkoło, ze o zadaszonym suchym miejscu nie wspomnę...

Ja do końca nie wiedziałem czy pojedziemy, bo termin kolidował lekko z uroczystościami rodzinnymi. No ale o 19:45 zapadła decyzja: jedziemy. Po drodze jeszcze tylko zakupy podwawelskiej na ognisko i jazda na Głębokie. Mimo kilkuminutowego spóźnienia zastaliśmy jeszcze całą grupę na miejscu zbiórki.



Zbiórka na Głębokim. Coraz bardziej się przekonuje, że do nocnych zdjęć komórka słabo się nadaje.



Pomimo tego, że zabrałem rozpałkę do grilla, Janusz zabronił mi się zbliżać do ogniska, i postanowił rozpalić je w sposób tradycyjny ;-)



Po chwili ognisko pięknie plunęło



Jeszcze tylko odczytamy sms "Witamy w Niemczech, numer do ambasady itd" i mozna będzie smażyć kiełbaski



Robert przygotował się solidnie do wypadu. Strój chroniący rowerowe ubranko przed spaleniem i własnej produkcji pyszne Pesto



Czas zaspokoić żołądek







A po uczcie dla ciała, czas na ucztę dla ducha. Gitara i śpiewniki poszły w ruch





Ufoludki? Nie, to tylko odblaskowe czapeczki Marzeny i Roberta





A tu zagadka, kto jest mocno głodny i smaży kiełbaski?



Kajacek przebił wszystkich. Nie wiem, co tam gotował, ale przy ognisku było wesoło ;-)



Miejsce do odpoczynku w razie "jakby co"



Nagle zza krzaków wyskoczył upiór







Tuni chyba nie spodobał się mój żarcik o graniu na gitarze



Ale zaraz się wytłumaczyłem, i uśmiech wrócił ;-))



I tak w miłej atmosferze czas szybko minął, czas było wracać. W domciu byliśmy koło trzeciej w nocy. Jazda pustą drogą z gwiazdami na niebie to coś, czego warto spróbować. Polecam każdemu.



Relacje pozostałych uczestników: Tuni, Małgosi, Michała, i Mirka


Udział wzięli:

Kategoria Wycieczka


Przez Kociewie na Maraton Żuławy Wkoło

Sobota, 29 września 2012 | Komentarze 10

Przebyte 88.40 km, w czasie 03:41 h, średnio 24.00 km/h, maksymalnie 41.80 km/h, przy temp. 18.0 ºC

Tczew - Czatkowy - Koźliny - Steblewo - Giemlice - Długie Pole - Leszkowy - Kiezmark - Szewce Gdańskie - Świbno - Mikoszewo - Przemysław - Żuławki - Dworek - Nowa Kościelnica - Piaskowiec - Ostaszewo - Lubieszewo - Stawiec - Nowy Staw - Trepnowy - Lichnowy - Dąbrowa - Lisewo Malborskie - Tczew

Ostatnimi czasy jakoś nie idzie mi uwiecznianie wypadów rowerowych na BS. Zaległości narastają, a czasu nie przybywa. Zauważyłem, że jak się nie zrobi relacji na bieżąco, to później jest już tylko gorzej.

Wyjeżdżając na Maraton nie spodziewałem się, że mocno poszerzę swoją wiedzę na temat odwiedzanych terenów, i wcale nie chodzi mi o Żuławy, ale o tym za chwilę.

Ponieważ wcześniej swoje relacje zamieścili już Jewti, Rowerzystka, Siwobrody, Foxy, Nefre i Trendix, to postaram się zrobić moją w telegraficznym skrócie.



Wyjazd w grupie czteroosobowej z trzema Paniami na pokładzie. Po drobnej korekcie pożyczonych bagażników udaliśmy się w 350 km podróż do Tczewa



Podczas drogi Małgosia wisiała na telefonie, co miało swoje dobre strony. Po pierwsze dowiedzieliśmy się o utrudnieniach na drodze w okolicy Wałcza i sprawnie ominęliśmy ten fragment drogi skrótem wiejskimi ścieżkami, a po drugie zaaranżowała spotkanie grupy szczecińskiej z grupą tczewską. Mieliśmy pomysł na wspólne ognisko lub grilla w miejscu noclegu, niestety okazało się, że się nie da. No ale jak to w życiu bywa, zawsze znajdzie się ktoś, kto nie wie, że coś się nie da się zrobić, i po prostu to zrobi. Asia [Nefre] nie wiedziała ;-) Dziękujemy.

Oprócz grilla była jeszcze jedna niespodzianka. Wszyscy dostaliśmy pięknie przygotowane informacje na temat Kociewia, regionu, o którym wcześniej nie miałem pojęcia.







Rude chłopaki mają przechlapane. A rude dziewczyny robią z tego atut :-) Na zdjęciu Foxy [BS] Foxy {RS] i Rudzielec102 [RS]



Nic nie widzę, nic nie słyszę, nic nie mówię...



Po wesoło spędzonym wieczorze czas na start.



Tak się jakoś u mnie ostatnio złożyło, że na Maratonach zdjęcia robię tylko na postojach. Pierwszy popas w Świbnie. Do tego momentu miałem niezłą średnią, coś pod 29 km/h, bo podłączyłem się pod szosowców a właściwie Triatlonistów, Dzięki za podciągniecie. W oczekiwaniu na prom...



można sprawdzić aparaturę do pomiaru czasu...



i spróbować pysznego ciasta produkcji KGW...



Napędzany 150 konnym silnikiem, zbudowany w 1965 roku w stoczni w Krakowie holownik Kleń nie miał trudności z dostarczeniem nas na drugi brzeg Wisły







Krótki filmik z promu



A tak prom wyglądał w latach 30 ubiegłego wieku



Nawet nie zdążyliśmy się rozpedzic, i kolejny bufet w Nowej Kościelnicy. Trafilismy na dożynki. Było bardzo ciekawie.





























W końcu wyraźnie widać żuławość Żuław. Płasko i poniżej poziomu morza.





Kolejny popas w Nowym Stawie. Przepyszny żurek i kartoflanka (za namową spróbowałem obu zupek). Robert schował się za wrzosem i myślał, ze nie zobaczę, jak zajada trzecią porcję ;-)



Uwaga konkurs. Ze względu na charakterystyczny kształt wieża nazywana jest?
Odpowiedzi prosimy nadsyłać na adres redakcji na kartach pocztowych z dopiskiem Konkurs.



Był czas na zwiedzanie





Cholercia, ten most jest po prostu PIĘKNY!



Dotarliśmy do mety w pełnym składzie, trochę wiało pod koniec, no dobra, trochę bardziej niż trochę, ale tak właśnie miało być.



Te plastikowe cudeńka mierzyły nasz czas



Muszę się mocno ograniczać, zrobiłem mnóstwo zdjęć mostu, bardzo mi się podobał



Ale chyba wiem, dlaczego dostęp jest ograniczony



Gdzie można znaleźć dziewczyny po dojeździe na metę?



A ja znowu focę most



No to kończymy występy w wracamy do bazy





Fajną ścieżką wzdłuż Wisły





Gdy umyci i zapakowani zbieramy się do powrotu pojawia się Siwobrody i Trendix



To był bardzo fajny wypad. Pozdrowienia dla znanych i właśnie poznanych rowerzystów.


Udział wzięli:

Kategoria Maraton


Wichrowe Wzgórza - Trening do Żuławy Wkoło

Niedziela, 23 września 2012 | Komentarze 6

Przebyte 77.00 km, w czasie 03:26 h, średnio 22.43 km/h, maksymalnie 42.00 km/h, przy temp. 16.0 ºC

Szczecin - Przylep - Stobno - Bobolin - Warnik - Ladenthin - Nadrensee - Krackow - Lebehn - Schwennenz - Grambow - Neu Grambow - Linken - Bismark - Blankensee - Buk - Dobra - Wołczkowo - Bezrzecze - Szczecin

Nie byłem pewny, czy damy radę stawić się na trening o 10:00 w związku z trzydziestką naszej koleżanki poprzedniej nocy. Decyzja zapadła dosyć późno, i na miejsce zbiórki dotarliśmy z dziesięcio minutowym opóźnieniem. Niestety, po zawodnikach nie było już śladu. Parę telefonów i gonimy peleton. Na nasze szczęście, a Ernira nieszczęście, pogoń nie była zbyt długa, bo Michał złapał gumę, zresztą nie ostatni raz tego dnia. Jako, że na Żuławach największym wrogiem ma być wiatr, to dzisiejsza pogoda idealnie wkomponowała się w trening.



Doganiamy grupę po parokilometrowym pościgu



Jeszcze przez przekroczeniem granicy małżonka zaczęła wymiękać z powodu tempa i wiatru, ale Jarek [Gadzik] ma swoje sposoby na zmobilizowanie maruderów, co już nie raz miałem okazję przetestować na sobie



Uroki jesieni



Jarek ze swoim Batavus'em w pełnej krasie





W Blankensee siedliśmy u p. Ali i raczyliśmy się kawą i szarlotką z okolicznych jabłek



Ponieważ po popasie okazałe się, że co niektórzy nie zdążą do domu na zaplanowaną godzinę, trening został skrócony i wróciliśmy przez Wołczkowo do Szczecina





W drodze powrotnej odwiedziliśmy znajomych, a na zakończenie wizyty gospodarz pokazał nam skrócik do domku przez teren dawnego poligonu







Udział wzięli:

Kategoria Wycieczka