Info
Ten blog rowerowy prowadzi Jaszek z miasteczka Szczecin. Mam przejechane 11351.14 kilometrów w tym 0.00 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 17.39 km/h i się wcale nie chwalę.Więcej o mnie.
Moje rowery
Wykres roczny
Archiwum bloga
- 2013, Czerwiec11 - 62
- 2013, Maj13 - 113
- 2013, Kwiecień8 - 75
- 2013, Marzec6 - 87
- 2013, Luty5 - 47
- 2013, Styczeń1 - 2
- 2012, Grudzień4 - 30
- 2012, Listopad6 - 58
- 2012, Październik4 - 24
- 2012, Wrzesień5 - 30
- 2012, Sierpień8 - 56
- 2012, Lipiec8 - 48
- 2012, Czerwiec6 - 47
- 2012, Maj9 - 55
- 2012, Kwiecień9 - 31
- 2012, Marzec9 - 42
- 2012, Luty5 - 19
- 2012, Styczeń5 - 18
- 2011, Listopad7 - 8
- 2011, Październik10 - 9
- 2011, Wrzesień6 - 6
- 2011, Sierpień10 - 2
- 2011, Lipiec6 - 3
- 2011, Czerwiec7 - 3
- 2011, Maj9 - 0
- 2011, Kwiecień11 - 0
- 2011, Marzec8 - 0
- 2010, Listopad1 - 0
- 2010, Październik10 - 0
- 2010, Wrzesień15 - 0
- 2010, Sierpień1 - 0
Wycieczka
Dystans całkowity: | 9646.17 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 550:38 |
Średnia prędkość: | 17.52 km/h |
Maksymalna prędkość: | 66.30 km/h |
Suma podjazdów: | 7103 m |
Suma kalorii: | 324711 kcal |
Liczba aktywności: | 156 |
Średnio na aktywność: | 61.83 km i 3h 31m |
Więcej statystyk |
Pętelka prawie przez Hintersee
Sobota, 9 lutego 2013 | Komentarze 9
Przebyte 63.70 km, w czasie 03:04 h, średnio 20.77 km/h, maksymalnie 32.50 km/h, przy temp. 0.0 ºC |
Szczecin - Głębokie - Wołczkowo - Dobra - Buk - Blankensee - Pampow - J. Thursee - Glashütte - Hintersee - Dobieszczyn - Podbrzezie - Tanowo - Pilchowo - Głębokie - Szczecin
Jurek postanowił przetestować Garmina, o czym poinformował Misiacz na forum RS. Podobnie jak kilka innych osób postanowiłem pojechać i ewentualnie odłączyć się w Dobieszczynie. Niestety był to błąd w założeniach, bo trasa biegła w kierunku odwrotnym niż myślałem. No ale ponieważ z wpisu wynikało, że tempo ma być spokojne, postanowiłem więc spróbować swoich sił z drużyną koksowniczą. W trakcie jazdy okazało się, że spokojne tempo oscyluje wokół 25 km/h. No ale na szczęście asfalt czarny i jedzie się bezpiecznie. Ale tylko do czasu. Niemcy włączyły mikroklimat i przyprószyli świat śniegiem, jak to na luty przystało. Z Pampow do Glashütte jazda terenem po świeżutkim śniegu. Trochę ślisko. Ponieważ dalsza trasa miała być też mocno terenowa postanowiłem odłączyć się w Hintersee i pognałem w kierunku Dobieszczyna, cały czas starając się utrzymać "spokojne" tempo ;) i nawet mi się udawało, ale za to pozwoliłem sobie na dłuższy popasik na granicy.
Zbiórka na Głębokim, Jurek prezentuje najnowsze rozwiązania technologiczne dotyczące napędu
Jedyne grupowe zdjęcie udało się zrobić w Pampow, w zasadzie dzięki Misiaczowi, który postanowił zrobić zwrot przez lewe ramie w kierunku Szczecina. Inaczej koksownicy by nie stanęli. Po co tracić czas na pierdoły ;)
Jeziorko Thursee zimową porą
Na granicy zrobiłem dłuższy popasik, zastosowałem słynną dietę skoczków, czyli bułka + banan
Miałem też sposobność rozejrzeć się po okolicy. Okazuje się, że Niemcy w dalszym ciągu stosują przestarzałe metody utrzymania dróg posypują je solą, co jest wysoce szkodliwe dla natury. Zamiast brać przykład od nas, gdzie utrzymaniem dróg zajmuje się dodatnia temperatura, która i tak w końcu nadejdzie. Dziwne te Niemce jakieś ;-)
No albo weźmy taki znak na wjeździe do Niemiec mówiący o ograniczeniach prędkości - malizna
Nie to co nasz :-)
Ponieważ zostałem sam, postanowiłem jak Dżepetto wystrugać sobie przyjaciela na dalsza drogę, a że nie miałem scyzoryka, to użyłem śniegu ;)
Przed Tanowem rozpętała się potężna śnieżyca. Ciężkie jest życie rowerzysty okularnika w takich chwilach. Do Bartoszewa jechałem prawie po omacku. Na szczęście śnieżyca ustała, a od Pilchowa brak śniegu. Jak ktoś się nie ruszył ze Szczecina, to śniegu nie uświadczył.
Udział wzięli:
Megality w Hammelstall i powrót pełen wrażeń
Sobota, 2 lutego 2013 | Komentarze 10
Przebyte 87.30 km, w czasie 05:18 h, średnio 16.47 km/h, maksymalnie 41.20 km/h, przy temp. 2.0 ºC |
Szczecin - Przylep - Stobno - Stobno Małe - Bobolin - Schwennenz - Lebehn - Krackow - Battinsthal - Bagemühl - Grünberg - Trampe - Hammelstall - Brüssow - Wollschow - Menkin - Löcknitz - Bismark - Linken - Lubieszyn - Dołuje - Skarbimierzyce - Mierzyn - Szczecin
Cały tydzień sprawdzałem pogodę, żeby zaplanować jakiś fajny wypad na sobotę lub niedzielę. Gdy siedziałem w piątek wieczorem nad trasą i wpisem na RS, z problemu wybawił mnie Krzysiek [Monter], umieszczając propozycję wyjazdu do Hammelstall zobaczyć Megality. Jeszcze w piatek prognoza pogody była bardzo dobra, do 12:00 zachmurzenie, a później słoneczko. Niestety sobotni ranek przywitał nas deszczowo a prognoza mówiła, deszcz do 12:00 a później śnieg. Hmm, mało ciekawy początek. Nauczony jednak doświadczeniem o niesprawdzalności prognozy pogody postanowiłem pojechać. Na starcie stawiło się jeszcze pięciu niezrażonych pogodą, a szósty Ernir, podążał za nami, lub obok nas, i był w kontakcie telefonicznym z Monterem. W okolicach przejścia granicznego w Bobolinie deszcz ustał. Czekaliśmy dość długo na Ernira, i w końcu po konsultacji telefonicznej okazało się, że pojechał przez Warnik. Umówiliśmy się w Krackow, ale tam zamiast Ernira zastaliśmy Małgosię Rowerzystkę ;-). Ernir utknął gdzieś po drodze naprawiając rower, a my ruszyliśmy w siódemkę do celu podróży. Po drodze było trochę błotka, ziemia jest mocno nasiąknięta wodą po dopiero co stopionym śniegu, ale tragedii nie było.
Dziwne rzeczy zaczęły się dziać, gdy tylko zetknęliśmy się z Megalitami. Najpierw mój telefon pokazał, że ma 0% baterii i zaraz się wyłączy. Krzysiek chciał mnie poratować i użyczył swojej ładowarki. Niestety okazało się, że kabelek nie do końca pasuje, ale wetknięty lekko na siłę spowodował uszkodzenie gniazda w telefonie i samego kabelka, przez co Krzysiek nie mógł podładować swojego telefonu. Później po drodze jakoś uszły ze mnie siły i jechało się coraz trudniej. Krzysiek (no bo któż inny :-) zaproponował skrót z Menkin do Ramin. Po przejechaniu czterech kilometrów już prawie po ośki w błocie okazało się, że jakieś nieczyste siły "zniknęły" śluzę, po której mieliśmy się przedostać na drugą stronę kanału. Rad nie rad wróciliśmy prawie tą samą drogą do Menkin (prawie, bo była za łatwa i miała za mało błota ;-) Przypomniało mi się, dlaczego był skrót: żeby nie jechać główną drogą z Löcknitz do Szczecina razem a samochodami. W Löcknitz Małgosia wykonała telefon do Przyjaciela z prośbą o holowanie do domciu, a my pognaliśmy do Szczecina razem z samochodami.
Myślałem, że to koniec przygód, ale nic z tych rzeczy. Przed Bismarkiem złapałem gumę. No cóż, zdarza się, ale czemu po ciemku i przy padającym śniegu. Udało mi się jeszcze zatrzymać Pandiego, bo reszta ekipy dała mocniej w pedały. Z wielkimi trudnościami udało mi się zdjąć oponę. Nauczony przez Jarka Gadzika, zlokalizowałem dziurę w dętce i przejrzałem oponę w tych okolicach, czy nie ma sprawcy uszkodzenia. Wydawało się, że nie ma. Po wymianie dętki ruszyliśmy z Pandim do Bismarku, gdzie czekała reszta ekipy. Przy okazji okazało się, że w ciemności zginęły gdzieś łyżki do opon. Daleko nie zajechałem. Zaraz przed Linken okazało się, że znowu mam kapcia. Ale nie miałem ochoty na szukanie po omacku uszkodzenia. Po dopompowaniu przez Yogiego koła (bo moja pompka się w tym momencie ułamała) dojechałem do Orlenu w Lubieszynie. Tam pompowanie do 6 barów i jazda w gaz. Dojeżdżamy do Skarbimierzyc, pompowanie i jazda. Następny przystanek Kościół W Mierzynie i Orlen. Kolejne pompowanie w miejscu startu wycieczki nad Jeziorkiem Słonecznym. Yogi zaoferował swoją pomoc i odprowadzenie mnie do domu, ale w pewnym momencie pompowanie starczało na 200 metrów. Podziękowałem serdecznie Tomkowi za pomoc, i ruszyłem w ostatnie 1200 metrów prowadząc rower.
Po przyjeździe okazało się, że bateria w telefonie pokazuje 35%. No i niech ktoś powie, że te Megality nie mają mocy!
Przejście w Bobolinie. Uważny widz dostrzeże koniki ;-)
Popas czekając na Ernira
W Battinsthal mieszka miłośnik Fernsehturm w Berlinie...
... i broni dalekiego zasięgu.
Przemysł z czasów DDR popada w ruinę
Wiaterek zrobił się mocno wmordewind
Krótka narada nad trasą
Dokładnie na środku tego zdjęcia jest rękaw pokazujący siłę i kierunek wiatru, my jedziemy w lewo.
Kościółek w Bagemühl
A za kościółkiem magnes na wiernych ;-)
Już coraz bliżej celu, ale śliskie liście uniemożliwiają podjazd
Nawet Bronik na kolcowanych oponach odpuszcza
I w końcu jest, sprawca moich nieszczęść ;-)
Dlaczego każdy patrzy w inną stronę? Tak to jest jak robi się zdjęcia z samowyzwalaczem z trzech aparatów i z różnych miejsc.
Nieudany skrócik z Menkin do Ramin
Zdjęcie by Małgosia Rowerzystka
Tomek nie boi się ubrudzić, gdy jest okazja zrobić fajne zdjęcie...
... Małgosi brnącej przez błota
Sezon wycieczkowy uważam za otwarty. Z przygodami ale w doborowym towarzystwie. Do następnego ;-)
Udział wzięli:
Przygotowanie Do Zakończenia Sezonu A.D. 2012
Niedziela, 30 grudnia 2012 | Komentarze 8
Przebyte 59.60 km, w czasie 03:26 h, średnio 17.36 km/h, maksymalnie 41.00 km/h, przy temp. 7.0 ºC |
Szczecin - Przylep - Stobno - Bobolin - Schwennenz - Grambow - Ramin - Schmagerow - Blankensee - Łęgi - Dobra- Grzepnica - Sławoszewo - Bartoszewo - Głębokie - Szczecin
Ponieważ pogoda na niedzielę zapowiadała się całkiem fajnie, postanowiłem zorganizować jakąś wycieczkę w większym gronie. Wrzuciłem więc informacje na forum RS, które niestety z jakiś nieznanych mi powodów umarło w sobotę wieczorem i niedzielę rano. Dlatego byłem mocno zdumiony, gdy na miejscu zbiorki pojawiło się 16 osób. Po odczekaniu 15 minut na spóźnialskich ruszyliśmy kawalkadą w stronę przejścia w Bobolinie, gdzie czekała na nas Tunia.
Marek musiał trzymać rowery i zasłonił Anię i Beatę
Pierwszy popasik na przejściu granicznym Bobolin - Schwennenz
Nie wiedziałem do tej pory, że Tunia i Ania to takie psiapsiółki :-)
Wytęż wzrok, i znajdź jeden szczegół, który różni dzisiejszy wygląd kościoła od codziennego. (Nie dotyczy uczestników wycieczki)
Małe zamieszanie na skrzyżowaniu, w którą stronę jechać?
Popas został wyznaczony nad Jeziorem Obersee, ferajna gna na kanapki i ciepłą herbatkę
I nagle, zgodnie z prognozą norweską pojawia się przepiękne słoneczko
Ania przygotowała dla wszystkich smalec własnej roboty. Chlebek i ogóreczki dopełniły dzieła. PYSZOTKA!!!
Tomek odważył się wejść na lód...
...po chwili dołączył do niego Piotrek
A Tunia została wciągnięta na siłę, mimo oporów ;-)
Ale do zdjęcia pozowała już bez problemu
Beata z Tunią tańczą jakiś dziwny taniec
Miało być wspólne zdjęcie, ale wyszło coś innego
Tunia odpoczywa po intensywnej jeździe
Miała być zupka w Zjawie w Sławoszewie, ale knajpka była nieczynna, i wylądowaliśmy w Uroczysku w Bartoszewie.
Ostatnie zdjęcie i ruszamy w stronę Szczecina
W Pilchowie pożegnaliśmy się z Siwobrodym i nagle ni z gruchy ni z piertuchy zaczął padać deszcz. Mocno uciążliwy nie był, ale jakiś taki dziwny z chmury nad nami, bo nad Głębokim świeciło słoneczko.
Myślę, że dosyć solidnie przygotowaliśmy się do zakończenia sezonu. Dziękuję wszystkim za miło spędzony czas. Na zakończenie krótki filmik z wycieczki po lodzie. Niestety lód wytrzymał i nie będę miał zwiększonego licznika odwiedzin na Youtube. Pewnie Tunia, Yogi i Bronik są z tego faktu zadowoleni, bo wracali w suchych butach ;-)))
Udział wzięli:
Pętelka przez Hintersee pod okiem trenera Gadzika
Środa, 26 grudnia 2012 | Komentarze 8
Przebyte 71.20 km, w czasie 03:13 h, średnio 22.13 km/h, maksymalnie 41.60 km/h, przy temp. 7.0 ºC |
W odpowiedzi na wpis Jarka [Gadzika] na forum RS stawiłem się o godzinie 10:00 na Głębokim. Po odczekaniu kilku minut na ewentualnych spóźnionych ruszyliśmy w sześcioosobowej grupie w kierunku Dobrej. Chłopaki od początku narzucili niezłe tempo, nawet miałem ochotę odpuścić sobie dalszą wspólną podróż, ale trener Jarek potrafi zmotywować ;-). Jako, że we wpisie było wyraźnie napisane: jazda dla jazdy, to wiedziałem, że nie mam szans na robienie zdjęć na trasie. W większości drogi były czarne i mokre. Po stronie niemieckiej ścieżki rowerowe elegancko odśnieżone, w stanie takim jak jezdnie. A u nas DDR z Tanowa do Pilchowa totalnie nieprzejezdna, ze zwałami śniegu odgarniętego z jezdni. Od Pilchowa do Głębokiego i wzdłuż Wojska Polskiego droga przejezdna.
W drodze z Dobieszczyna rozpocząłem 6 tysiąc w tym roku. Jeszcze na początku grudnia zastanawiałem się, czy uda mi się dokręcić 200 km do 6000 w tym roku. Teraz na długie zimowe wieczory zostaje tylko opisać brakujące 800 km na BS.
Inaczej niż zwykle grupowa fotka na prawie koniec wycieczki.
Poświąteczny plan wykonany, 2644 kCal spalone, chociaż trochę zaniżałem chłopakom średnią.
Udział wzięli:
W poszukiwaniu Jeziora Piaszynko - rozpoczęcie sezonu śniegowego
Sobota, 8 grudnia 2012 | Komentarze 12
Przebyte 55.60 km, w czasie 03:35 h, średnio 15.52 km/h, maksymalnie 28.60 km/h, przy temp. -5.0 ºC |
W odpowiedzi na zaproszenie Krzyśka [Montera] na forum RS stawiłem się o godzinie dziesiątej nad Jeziorem Głębokim. Celem była wycieczka w kierunku Tanowa z doskonaleniem jazdy na śniegu oraz sprawdzenie przy ujemnych temperaturach nowych nabytków rowerowych : ochraniaczy na buty i rękawiczek. W trakcie wycieczki skrystalizował się dokładniejszy plan podróży, gdyż Monter postanowił przeciągnąć nas swoim zwyczajem przez skróty i znaleźć Jezioro Piaszynko. Na szczęście ziemia jest zmrożona i nie musieliśmy walczyć z piaskiem, zamiast tego mieliśmy walkę z utrzymaniem się w zamarzniętych koleinach.
Tradycyjnie na początku grupowe zdjęcie, od lewej Yogi, Jaszek, Kubaros, Monter i Ania von Zan.
Za Tanowem Yogi zarządził pierwszy popas na środku drogi. Mieliśmy okazje przekonać się na własne buty, po jak śliskiej drodze się poruszamy. Taka praktyka przydałaby się co niektórym kierowcom, poruszającym się w tych warunkach z prędkościami powyżej 100 km/h.
Ania postanowiła wrócić do Szczecina i odtańczyła taniec słońca, żeby rozpuściło trochę lodu i śniegu na drodze
Ale chyba słabo się starała, bo dostała tylko piaskarkę :-)
Ania pojechała do Szczecina, a do nas dołączył Dornfeld testujący nową oponę z kolcami - Schwalbe Marathon Winter. Daleko nie ujechaliśmy, po paru kilometrach popasik i wykorzystanie słoneczka do zrobienia fotek.
A potem dyskusja o skuteczności lub nie skuteczności stosowanych zabezpieczeń przed zimnem
No i stało się. Ubiegłej zimy udało mi się uniknąć upadku a dzisiaj pierwszy wyjazd na śniegu i bęc. Chłopaki patrzą na mnie z przerażeniem w oczach i nie bardzo wiedzą co robić. Musiałem krzyknąć i przywołać Yogiego do porządku: no co tak stoisz, rób zdjęcia, nie będę tak leżał i marzł na śniegu ;-). Dwa razy nie trzeba było Tomkowi powtarzać. Wszystkie zdjęcia poniżej na których ja występuję są autorstwa Tomka - Yogiego ze Studio na Tandemie. Wielkie Dzięki!
I tak sobie jechaliśmy podziwiając piękno przyrody...
dopóki w głowie Montera nie urodził się pomysł na odnalezienie Jeziora Piaszynko, używając, a jakże, skrótów.
Ale nie wszystko poszło po jego myśli:
Korzystając z okazji mogłem napić się ciepłej herbatki
Po późniejszej analizie trasy, okazało się, że byliśmy całkiem blisko. Patrzyliśmy nawet w dobrą stronę, ale ktoś stwierdził, że przecież sosenka nie może rosnąc na środku jeziora ;-) [klik]
Tomek nie szczędził trudu, żeby zrobić dobre ujecie
Po powrocie rowerek trzeba było troszkę odśnieżyć, żeby w garażu nie było kałuży.
Na koniec bardzo krótki filmik z doskonalenia jazdy na śniegu.
Mam nadzieje, że zaliczona gleba nie będzie się za często powtarzać. Nabrałem szacunku dla lodu. Myślę też o oponach z kolcami. Dziękuję kompanom za miłe towarzystwo.
Udział wzięli:
Na zupe dyniową skrótem przez magalityczne grobowce koło Wollschow
Sobota, 24 listopada 2012 | Komentarze 9
Przebyte 84.70 km, w czasie 04:46 h, średnio 17.77 km/h, maksymalnie 46.10 km/h, przy temp. 5.0 ºC |
Szczecin - Przylep - Stobno - Stobno Małe - Bobolin - Schwennenz - Lebehn - Krackow - Battinsthal - Wollin - Bagemühl - Wollschow - Menkin - Löcknitz - Plöwen - Blankensee - Łęgi - Płochocin - Grzepnica - Sławoszewo - Bartoszewo - Pilchowo - Głębokie - Szczecin
Dzisiaj nie musiałem się zastanawiać w jakim kierunku pojechać. Dostałem informację, że spotykamy się o 10:00 przy Jeziorku Słonecznym i gdzieś jedziemy. Do połowy wycieczki nawet nie wiedziałem dokąd. Powoli wszystko zaczęło się rozjaśniać. Pierwszy cel wycieczki to megalityczne grobowce koło Wollschow, a kolejny to zupa dyniowa w Gospodzie "Zjawa" w Sławoszewie. Była jakaś dyskusja o procentowej wielkości Monterowych skrótów, ale nie bardzo mi one przeszkadzają, a wręcz je lubię, wiec nie zabierałem głosu.
Po przybyciu na miejsce zbiórki zastałem taki fajny, typowo polski obrazek, jeden pracuje - a reszta się przygląda ;-))) No dobra, Małgosia coś tam pomaga
Po regulacji rowerów ruszyliśmy w fajnym tempie 20km/h w kierunku granicy
Towarzystwo chyba nie zjadło śniadanka w domu, bo co rusz stawaliśmy na popasik, raz w miejscach do tego przeznaczonych
A raz w nagłym ataku głodu na środku drogi rowerowej
Kolejny w Krackow, pod Muzeum Motoryzacji, zdjęcia u Misiacza ;-)
I tak a przemian jadąc i jedząc, jedząc i jadąc podążaliśmy nieśpiesznie do pierwszego celu
W drodze do Bagemühl postanowiłem uwiecznić materiał na dzisiejszą zupkę
No dobra, czas na przerwę, bo dawno nic nie jedliśmy. Przy okazji omówimy ile % skrótów mamy już na sobą ;-)
Jak się już wie, że cel wycieczki to Gräberfeld, to trzeba przyznać, że oznakowanie jest w doskonałym stanie
No i dotarliśmy
Czyżby Pawła coś przestraszyło?
Po zrobieniu zdjęć grobowców
Postanowiliśmy pobrać trochę energii oddziałującej w tym miejscu. Jak widać można to robić na co najmniej trzy sposoby ;-)
Przez te grobowce miałem po powrocie trochę roboty z nadrobieniem zaległości w wiedzy na ten temat. No bo co to tak na prawdę oznacza megalityczny grobowiec? Poprosiłem więc wujka G oraz Wikipedię o pomoc.
No to zaczynamy:
Megalit (wielki kamień z gr. μέγας «megas» - wielki, λίθος «lithos» - kamień) – duży, nieobrobiony lub częściowo obrobiony kamień stanowiący samodzielną budowlę lub element większej budowli z takich kamieni (wykonanej bez użycia zaprawy), o charakterze kultowym, grobowym lub (prawdopodobnie) związanymi z obserwacjami astronomicznymi, wzniesiony w czasach prehistorycznych. Za Wikipedią
I dalej w Wikipedii: Budowle Megalityczne (Menhiry, dolmeny i kromlechy)
Wujek Google mówi o tym konkretnym miejscu po niemiecku: Großsteingrab "Wollschow 3", Wollschow bei Prenzlau
I pokazuje, ile jeszcze mamy tego do odwiedzenia w okolicy Megalithgräber und Menhire in Brandenburg
Przepełnieni energią pognaliśmy w kierunku Löcknitz, gdzie okazało się, że Krzysiek posiadł zdolność rozumienia języka Goethego
No a wiadomo, że po takim kilku kilometrowym odcinku trzeba zrobić przerwę na posiłek ;-)
W Plöwen okazało się, że pomysłodawca wypadu na zupę dyniową do Sławoszewa nabył drogą kupna w Löcknitz zupę cebulową w proszku, i postanowił ją czym prędzej przetestować razem z małżonką.
Rad nie rad ruszyliśmy w czwórkę do celu. Jedyny plus, że teraz mogliśmy zapomnieć o limicie % skrótów i korzystać z nich do woli. Najpierw z Plöwen do Jeziora Obersee, a później z Łęg do Płochocina. I jak zmierzyłem na mapie, były to prawdziwe "skróty" a nie tylko jazda po błocie. Pierwszy 4.8 km zamiast 5.8, a drugi 3.6 km zamiast 6 km. A co najistotniejsze, nie znał mój nauczyciel, Mistrz skrótów: Krzysiek Monter ;-)
No i koniec wieńczy dzieło, jest upragniona zupa dyniowa. Na początek zostaliśmy poczęstowani bardzo smacznym smalcem własnej produkcji do którego został podany wyśmienity chleb, też produkcji własnej. Po 10 minutach oczekiwania na zamówione zupki podszedł do nas zakłopotany z lekka obsługujący nas Pan. Ocho, to nie wróży nic dobrego! Na szczęście okazało się, że Pan spytał nas, czy jesteśmy w stanie poczekać jeszcze 15 minut, bo przeliczyli się z ilością zupki i na tyle porcji nie wystarczy, ale są w stanie szybciutko dorobić brakująca porcję. Przekupieni dodatkową porcją chlebka do smalcu nie protestowaliśmy.
Na koniec podeszła do nas miła Pani, zapytać jak nam smakowała zupka. Odpowiedzieliśmy szczerze, że była przepyszna. A na moje pytanie jak można tak szybko przygotować dodatkową porcje pokazała nam produkt, z którego ten smakołyk powstał. Mniam. Jak ktoś nabrał ochoty za dyniową, to niech się pośpieszy do Sławoszewa, bo na stan z soboty zostały jeszcze 4 dynie do wykorzystania. Niestety przepisu Pani zdradzić nie chciała.
Na zakończenie wycieczki musiałem jeszcze odwiedzić sklep z piwami, bo Benasek w swojej ostatniej opowieści narobił mi smaku na Piwo Grodziskie.
Co prawda nie oryginalne, ale zawsze ;-)
To był wyjątkowo edukacyjny wypad!
Udział wzięli:
Niedzielny spontan: Leśno, Most Meyera i Wodozbiór
Niedziela, 18 listopada 2012 | Komentarze 8
Przebyte 33.40 km, w czasie 02:05 h, średnio 16.03 km/h, maksymalnie 40.60 km/h, przy temp. 4.0 ºC |
Szczecin - Głębokie - Pilchowo - Leśno - Leśno Górne - Most Wilhelma Meyer'a - Dąb Bogusława - Podbórz - Wodozbiór - Warszewo - Szczecin
W sobotę umówiliśmy na na wspólną wycieczkę w nieokreślonym kierunku. Pogoda za oknem w niedzielny poranek nie zachęcała jednak do wyjazdu. Do porządku przywołał mnie sms'em Krzysiek. Dzień bez roweru to dzień stracony! Po drobnych korektach miejsca i czasu zbiórki spotkaliśmy się o 11:30 na Głębokim. Kierunek wycieczki podrzucił Misiacz - Leśno. Odbywało się tam spotkanie klubów turystycznych - szczegóły w relacji Misiacza.
Czekając na Pawła przyjrzeliśmy się z bliska infomatowi. Niestety nie wykazywał funkcji życiowych. W sieci znalazłem tylko informację, że będzie to infomat z mapą turystyczną Szczecińskiego Obszaru Metropolitalnego.
Na nowej bramie natknęliśmy się na tajemniczego kota z tęczowym wydechem. Ktokolwiek jest w posiadaniu informacji na ten temat proszony jest o podzielenie się nimi.
Do Leśna dotarliśmy leśną drogą z Pilchowa. Spotkanie klubów turystycznych w okolic odbywało się na polanie Wojskowego Koła Łowieckiego "Słonka". Zastanawialiśmy się co oznacza "W" w nazwie koła łowieckiego, ale nikt nie wpadł na to, że jest ono Wojskowe.
Ludziska się wesoło bawili,
Misiacz piekł kiełbaski,
A ja podziwiałem dzieło rąk szczecińskiego konstruktora
Po zaspokojeniu głodu Paweł zajął się pozyskiwaniem materiału na bloga
Z Leśna Beata z Pawłem pojechali do Szczecina, a ja z Januszem, Krzyśkiem i Markiem postanowiliśmy zobaczyć jak wygląda Most Meyera po renowacji. Najkrótsza trasa wiodła przez wysypisko śmieci w Sierakowie. Nie wiem kto i kiedy wpadł na pomysł umieszczenia wysypiska w środku Puszczy Wkrzańskiej, ale udało mu się skutecznie zeszpecić to miejsce.
Leśnymi błotnymi ścieżkami, prowadzeni przez Montera
Dotarliśmy do Mostu Wilchelma Meyera (niem. Wilhelm Meyer Brücke) W rzeczywistości most to wał ziemi nad strumykiem Leśna. Nazwę "Most Wilhelma Meyera" miejsce to otrzymało 9 października 1927 roku. Ówczesne bractwa rowerowe uczciły w ten sposób głównego architekta Szczecina, twórcę Wałów Chrobrego, Cmentarza Centralnego i wielu budynków użyteczności publicznej oraz założyciela pierwszego w Szczecinie zrzeszenia, którego celem było tworzenie i naprawa ścieżek rowerowych.
Na wysokości pętli autobusu nr 87 (Podburzańska / Miodowa) pojechaliśmy Trasą Widokową "Do Wodozbioru". Trasa jest doskonale oznakowana. Od pętli do wieży widokowej jest około 1,7 km.
Z wieży można podziwiać okolicę. Niestety dzisiaj przejrzystość powietrza była nie za wielka.
W najbardziej podmokłym miescu trasy znalazła się trzydziestometrowa kładka
Powrót do domu nowymi DDR'ami, wzdłuż Księcia Warcisława, Przyjaciół Żołnierza, Wszystkich Świętych i Arkońskiej, w sumie 3 km drogi. I bardzo fajnie. Jest tylko jeden element, który nie przypadł nam do gustu: każde skrzyżowanie piesi i rowerzyści muszą pokonywać w dwóch cyklach.
Pomimo podwyższonej wilgotności powietrza bardzo fajnie spędzona niedziela w fajnym towarzystwie i w nowych miejscach.
PS. Podczas robienia wpisu BS umarł i ponad godzinne pisanie odpłynęło w otchłań.
Udział wzięli:
Szlak Rowerowy Wzgórze Gruszka - Trochę szybciej i bez skrótów
Środa, 14 listopada 2012 | Komentarze 10
Przebyte 42.74 km, w czasie 01:58 h, średnio 21.73 km/h, maksymalnie 66.30 km/h, przy temp. 7.0 ºC |
Hoczew - Łączki - Huzele - Wzgórze Gruszka 583 m n.p.m. - Tarnawa Górna - Łukowe - Średnie Wielkie - Kalnica - Kiełczawa - Mchawa - Nowosiółki - Hoczew
Szukając inspiracji na wycieczkę w Bieszczadach trafiłem na stronę www.bieszczady-online.pl. Ponieważ rezyduje w Hoczwi (tak się odmienia Hoczew) podpasowała mi trasa nr 5A - Szlak Rowerowy "Wzgórze Gruszka". Tak jak podaje opis wycieczki na wspomnianej stronie najtrudniejszym elementem jest stromy czterokilometrowy podjazd z Huzeli na Wzgórze Gruszka. Widać to doskonale na przekroju pionowym na mapce poniżej.
Most na Sanie w Lesku
Zaczynam wspinaczkę na Gruszkę
I po chwili muszę zrobić przerwę na zmianę odzienia. Ponieważ miało być dzisiaj zdecydowanie chłodniej założyłem cieplejsza kurtkę. Ale to co sprawdza się na naszych nizinach tutaj nie zdaje egzaminu. Tak na marginesie, słonce jest bardzo nisko i ciężko się robi zdjęcia bez własnego cienia.
I kolejny raz oszukuje, że chcę zrobić zdjęcie. Tak naprawdę szukam powodu do odpoczynku i złapania tchu.
Wydawało mi się, ze dojeżdżam do szczytu wzniesienia i nagle za zakrętem pojawił się taki znak. Nie wróżył on nic dobrego. Został jeszcze najbardziej stromy kawałek podjazdu.
Docieram w końcu na szczyt
I widoki na masyw Chryszczatej oraz zachodnie krańce Bieszczadów wynagradzają wylany pot, za chwilę pomknę z zawrotną prędkością w dół. Pewnie dało by się szybciej, ale strach nie pozwala i trzymam ręce na hamulcach.
Ponieważ widoki są w kierunku południowo-zachodmim, to zdjęcia robię pod słońce.
Docieram do mostu w Tarnawie Górnej, dalej droga biegnie doliną Kalniczki, cały czas się wznosząc, ale jazda nie sprawia większych problemów.
Łukowe, dawna cerkiew greckokatolicka św. Dymitra z 1828, Obecnie użytkowana jako kościół parafialny pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski.
Korzystając z nisko operującego słońca robię sobie Autoportret z Kochanką ;-)
To chyba kiedyś był punkt skupu mleka
Z Kalnicy rozpoczyna się stromy i kręty dwukilometrowy podjazd, to ten drugi pik na przekroju pionowym trasy.
I znowu nagroda za trud na podjeździe - piękne widoki. Do Mchawy już cały czas z górki. Osiągam Vmax 66,3 km/h
Mchawa
Robię fotkę niczym nie wyróżniającej się Kapliczki
I potoku Mchawka
I dopiero po zapoznaniu się z tablicą informacyjną postanawiam przyjrzeć się Kapliczce bliżej, szczegółowy opis na portalu www.twojebieszczady.pl
Do mety pomykam z górki i z wiatrem, robię tylko przerwę na uwiecznienie "progów skalnych na Hoczewce" oznaczonych na mapie jako pomnik przyrody.
Po zakończeniu wycieczki mocno się zdziwiłem analizując licznik. Wyszła niezła średnia. Nie spodziewałem się tego mając na uwadze podjazdy z prędkością 6 km/h ale widać zjazdy 60 km/h podniosły wartość.
Szczerze mówiąc miałem ochotę zrobić skrócik z Średnie Wielkie do Cisowca, ale jak zobaczyłem błotnisty początek szlaku i odniosłem to do poprzedniej wycieczki Szlakiem Dwunastu Strumieni to dałem sobie spokój, bo nie nie miałem ochoty znowu jechać na myjnie.
Wszystkie zdjęcia w wycieczki
A na deser ciekawostka z Muzeum Podkarpackiego w Krośnie, gdzie byłem w ubiegłym tygodniu
Napis na tabliczce:
Latarnie komunikacyjne:
1. parowozowe
2. rowerowe - naftowe (Polska, Niemcy) koniec XIX w.; karbidowa (Niemcy) I poł. XX w.
3. sygnalizacyjne
Udział wzięli:
Skrótem nad Solinę - Szlak Dwunastu Strumieni
Niedziela, 11 listopada 2012 | Komentarze 5
Przebyte 45.00 km, w czasie 02:56 h, średnio 15.34 km/h, maksymalnie 48.80 km/h, przy temp. 10.0 ºC |
Hoczew - Bachlawa - Średnia Wieś - Berezka - Myczków - Kaliszcze - Rapiska - Szlak Dwunastu Strumieni - Zabrodzie - Solina - Jawor - Bóbrka - Myczkowce - Podkamionka - Uherce Tunel - Lesko - Huzele - Łączki - Hoczew
Po wczorajszej 90 kilometrowej wycieczce postanowiłem dzisiaj zrobić jakiś mniejszy dystans. Wybór padł na Solinę. Pogoda jak na tę porę roku wręcz idealna, słoneczko i temperatura dobijająca do 10 stopni. Żeby nie poruszać się tylko asfaltami przestudiowałem dokładnie mapę i znalazłem czerwony szlak rowerowy z Myczkowa do Soliny biegnący równolegle z drogą DW895. W Myczkowie przy kościele zapoznałem sie z tablicą prezentującą gminne szlaki turystyczne. Tutaj czerwony szlak rowerowy z mapy oznaczony był jako pieszy i nosił nazwę: Szlak Dwunastu Strumieni. Gdzieś z tyłu głowy zabrzęczał dzwonek ostrzegawczy, ale jako wychowanek Mistrza Skrótów Montera powiedziałem sobie: a co mi tam, jadę ;-)
W Średniej Wsi znajduje się najstarszy drewniany kościół w Bieszczadach p.w. Wniebowzięcia Matki Bożej, zbudowany w II połowie XVI wieku jako kaplica dworska Balów. Co ciekawe wieżę, która doskonale komponuje się z sylwetką kościoła, dobudowano dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku.
Widok do tyłu na Średnią Wieś
W Myczkowie Szlak Dwunastu Strumieni zaczyna się całkiem ładnym asfaltowym dywanikiem
Przy ostatniej posesji asfalt zamienia się w znośną gruntówkę
I nagle przekonuje się na własne oczy skąd szlak wziął swoją nazwę ;-)
Droga robi się coraz węższa i bardziej błotnista
I nagle znika! Całe szczęście, że szlak jest doskonale oznakowany i po chwili odnajduję w gęstwinie gałęzi trop
Po pokonaniu zjazdu do wąwozu, stracie opaski odblaskowej (chyba tutaj, bo odkryłem to znacznie później), nadzianiu się na krzaczory...
...rozpoczynam bliższe spotkania ze strumieniem
i jeszcze jeden
i jeszcze raz
Przestaje liczyć i skupiam się na przekraczaniu wody w miarę bezpieczne i sucho, raz przejeżdżając a raz przechodząc po kamieniach
Nagle na drodze pojawiła się znajoma zapora, miałem nadzieję, że będzie lepsza nawierzchnia, ale dopiero po dojechaniu do Zabrodzia pokazał się asfalcik
W Solinie natrafiłem na taki obiekt, i nie bardzo wiem, do czego on służy. W dalszej drodze było tego jeszcze kilka sztuk w rożnych miejscach. Misiacz, wiesz coś na ten temat?
W świąteczną niedzielę 11 Listopada wszystkie kramiki w Solinie czekają na klientów
Mnie przyciągnął zapachem serwowany na ciepło górski owczy ser, podawany z żurawiną. Ciekawy artykuł na temat serów na portalu twojebieszczady.pl
Robię popasik na zaporze rozkoszując się smakiem sera, strzelam kilka fotek i lecę dalej, bo o godzinie szesnastej robi się już ciemno
Pozostałości po bunkrach Linii Mołotowa w Bóbrce
Jadąc wzdłuż Jeziora Myczkowskiego
docieram do zapory w Myczkowcach
Na mojej drodze pojawia się całkiem znośnej jakości bruk
Na górze wzniesienia znajduje się platforma widokowa, z której można podziwiać wspaniałą panoramę Sanu
Cały czas jadąc brukiem docieram do skrótu w kierunku Leska. Jest to znakowany szlak międzynarodowy R-63 omijający Uherce Mineralne i kawałek drogi DW895 (Mała Pętla Bieszczadzka)
Czyżby Bobry?
Po dotarciu do Leska poszukałem myjni, żeby zafundować mojemu Kellysowi kąpiel po spotkaniu ze Szlakiem Dwunastu Strumieni. Ja sam nie wyglądałem dużo lepiej, na szczęście założyłem ochraniacze na buty, dzięki czemu obuwie było w miarę suche, a ochraniacze bardzo łatwo wyprać i szybko wysuszyć.
Coraz bardziej podoba mi się w Bieszczadach, chyba trzeba będzie zrealizować odkładany od dawna plan wypadu w te rejony na wakacje.
Wszystkie zdjęcia z wycieczki
Udział wzięli:
Bieszczadzkie Sine Wiry - Moje pierwsze góry rowerowo
Sobota, 10 listopada 2012 | Komentarze 17
Przebyte 90.15 km, w czasie 04:55 h, średnio 18.34 km/h, maksymalnie 66.30 km/h, przy temp. 8.0 ºC |
Hoczew - Nowosiółki - Mchawa - Baligród - Bystre - Łubne - Jabłonki - Habłowce - Cisna - Dołżyca - Przysłup - Kalnica - Sine Wiry - Polanki - Terka - Bukowiec - Wołkowyja - Polańczyk - Myczków - Berezka - Średnia Wieś - Bachlawa - Hoczew
Obowiązki służbowe sprawiły, że znalazłem się na drugim końcu Polski, w Bieszczadach. Ponieważ powrót do Szczecina na weekend, gdy trzeba być na miejscu pracy w poniedziałek rano nie bardzo ma sens, postanowiłem zabrać z sobą rower i pokręcić trochę korbą po górach. Szukając hotelu doszedł mi jeszcze jeden parametr do sprawdzenia - możliwość przechowania roweru. Ponieważ w tym tygodniu operuje w okolicy Sanoka i Leska wybór padł na Hotel Salamandra w miejscowości Hoczew. Po wycieczce okazało się, że ważny jest jeszcze jeden parametr: możliwość umycia roweru. Niestety takiej możliwości nie było i musiałem użyć butelki z wodą. I żeby nie było ;-) nie mam obsesji na punkcie estetyki roweru, ale po przebyciu kilku skrótów po błocie rower słabo nadawał się do jazdy.
Planując wycieczkę kupiłem mapę Bieszczadów, poczytałem trochę przewodniki i chciałem znaleźć jakieś lokalne forum RS, niestety bezskutecznie. Tak tak, wiem: Najczęstsze kłamstwo w Internecie? - Szukałem, ale nie znalazłem. Nie wiem o co chodzi, ale podczas 90 kilometrowej wycieczki spotkałem tylko dwóch kolarzy, których bardzo serdecznie mnie pozdrowili, czyżby spotkania na trasie były tutaj takie rzadkie?
Coś mi się pokrzaczkowało przy planowaniu trasy. Albo ja się pomyliłem, albo googlowa mapa mnie oszukała. Miało być 66 km i jedno duże przewyższenie przed Cisną. Wyszło 90 km i cała masa podjazdów. Sam nie wiem jak dałem radę, czasem na podjazdach miałem 5 km/h. Za to z górki mam nowy rekord Vmax = 66 km/h. Całkowicie inaczej się tutaj jeździ. Uroczyście oświadczam, że nie będę już marudził przy podjeździe z Będargowa do Warnika ;-)
Baza wypadowa - Hotel Salamandra
Piękne widoki zaczynają się zaraz po ruszeniu
W Baligrodzie zamiast Kościoła robię fotki czołgu
Co chwilę jadę wzdłuż lub przecinam rzeczki i strumienie
Mimo, że w Szczecinie nie ma już od dawna ulicy Świerczewskiego, to w Jabłonkach pomnik stoi nieruszony, tak jak go pamiętam z pierwszych wypadów w Bieszczady sprzed prawie 30 lat. Na tablicy jest za to wzmianka o kontrowersyjności postaci Generała.
Domki w widokiem na pomnik
No i się zaczęło. Podobne znaki zobaczę dzisiaj jeszcze wiele razy
Pnąc się mozolnie do góry doszły mnie z lasu powyżej jakieś dźwięki. Na początku myślałem, że to spadające gałęzie. Ale coś za dużo tych odgłosów. Okazało się, że to stado jeleni. Niestety brak szybkiego aparatu z zoomem i refleksu nie pozwoliły zrobić fajnych zdjęć. Ale co widziałem to moje ;-)
Stado szybko przebiegło w poprzek drogi jakieś 30 metrów przede mną i tylko jeden jelonek przydzwonił kopytami w barierę energochłonna przy drodze, moment i nie było śladu po stadzie. Dla osób ze słabszym wzrokiem: jelonek jest po prawej stronie tablicy
A to od dzisiaj mój ulubiony znak
Z tego co pamiętam, 25 lat temu chodziliśmy na piwo do Cisnej, i była tylko jedna knajpa. Dzisiaj jest ich mnóstwo, choć o tej porze roku wiele jest zamkniętych.
Góry robią się coraz wyższe i widoczki coraz piękniejsze
Jedna rzecz się nie zmieniła w Bieszczadach. Ciągłe wycina się tu dużo drzew.
W Komańczy odbiłem w lewo w kierunku Rezerwatu Siwe Wiry. Ponieważ oznakowanie było słabe, zagadnąłem tubylca. Powiedział, żebym tylko nie skręcał na mostki. I dobrze, że zapytałem, bo dwa razy lepsza droga skręcała w prawo na mostki, a oznakowania nie było.
Za to fajnie oznakowane i opisane były wioski, po których nie ma już śladu
Nagle stało się coś niesamowitego. Nie wiem czy sprawił to widok gór, czy szum Wetlinki wzdłuż której podążałem, czy może zapach ścinanych przez pilarzy drzew, ale poziom endorfiny podniósł mi się tak niesamowicie, że zacząłem krzyczeć ze szczęścia. Dawno nie czułem takiej euforii.
Na szczęście mam kask ;-). Co prawda był znak, że droga jest w budowie i zakaz wjazdu, ale za bardzo się nie przejąłem. A co? Miałem zawrócić?
Łatwo nie było. Błoto i kamienie wielkości jabłek. Maszyny i robotnicy. Ale widoki wszystko zrekompensowały. Dotarłem do asfaltu. Teraz tylko walka z podjazdami.
Myślałem, że jak dotrę do Jeziora Solińskiego, to zrobi się płasko. Myliłem się.
W Wołkowyi byłem parę razy w latach osiemdziesiątych. Nic nie poznałem. W sklepie uzupełniłem zapas wody, wsypałem magiczny proszek, zdobiłem fotkę uwalonego roweru i ruszyłem w drogę. Oczywiście pod górkę.
Czy ten Kościółek był taki wyjątkowy żeby stanąć i zrobić zdjęcie? Nie, po prostu szukam pretekstu, aby przestać pedałować pod górkę i zrobić chociaż chwilkę przerwy.
Widok na Jezioro Solińskie. Jeszcze tylko parę kilometrów i będę w domu, tzn. w hotelu.
Niby kilometrów nie dużo a jednak wycieczka była wyczerpująca. Trochę się odzwyczaiłem od samotnych wypadów. U nas w Szczecinie to niespotykane ;-) Ale jestem zadowolony. Super wypad.
Wszystkie zdjęcia w wycieczki
Udział wzięli: